13 sierpnia 2016

Rozdział 2: Nieobecny traci






Ogromna sala sprawiała wrażenie nader mrocznej, przytłaczającej. W zaokrąglonych rogach ścian stało czterech mężczyzn w ciemnych kombinezonach. Pomieszczenie bazowało jedynie na czerni i bieli, podłoga z marmuru była nadzwyczaj połyskująca. Do pozbawionego wszelkich okien pomieszczenia nie dochodziło światło dzienne, a źródłem jasności był jedynie skromny żyrandol ze zwisającymi perłami wielkości grochu.
Luna przeniosła wzrok na lśniącą posadzkę. W centralnym punkcie sali znajdowała się róża wiatrów na podłodze.
Obcy człowiek popchnął ją od tyłu, następnie ustawił na samym środku róży atrów. Błyszczące światło z żyrandola oślepiło Lunę, która zdolność normalnego widzenia odzyskała dopiero po upływie trzydziestu sekund. Ryzykując, rozejrzała się po zgromadzonych ludziach, których spojrzenia oblepiały ją gorzko. Swoje szmaragdowe oczy zawiesiła na wysokim nastolatku, którego spotkała podczas powrotu ze szkoły w ubogiej dzielnicy Villa Miseria. Jej serce podskoczyło niczym porażone silnym, wręcz śmiertelnym prądem.
- Luna Adelina Valente. - głos wysokiego mężczyzny zwanego Luciano potoczył się mrożącym krew w żyłach echem po sali.
- Tak. To ja. - nastolatce drżały struny głosowe wraz z całym ciałem. Przełknęła ślinę, gdy tylko zdała sobie sprawę z tego, jak bezbronnie zabrzmiała.
Chłopak w kącie zaśmiał się cicho, a Luna wciąż wlepiała w niego wzrok.
- Zatem wytłumacz nam - odezwał się mężczyzna ponownie. - na jakiej podstawie twierdzisz, iż ty właśnie odziedziczyłaś krew Nimroda.
Przybrała zdziwiony wyraz twarzy. Nie miała pojęcia, o czym ci ludzie mówili. Nie wiedziała nawet, kim tak naprawdę jest. To ją przytłaczało.
- Może ja - zasugerował stojący w kącie nastolatek, śpiesząc Lunie na pomoc. Starała się nie odetchnąć z ulgą.
Jej twarz nagle zamroziła się w przerażeniu. Ten głos.
Chłopak Ambar.
- Ta dziewczyna. - nietaktownie wskazał na Lunę palcem. - Wracała prawdopodobnie ze szkoły, choć równie dobrze mogła po prostu wagarować. Zjawił się moloch i zjawiłem się ja. Wybawiciel wszystkich głupiutkich panienek. Lunita schowała się w rogu ulicy z przerażoną minką, co, swoją drogą, nie wyglądało najciekawiej. Obserwowała z szeroko otwartymi ustami, jak zabijam demona. Do czego zmierzam? Widziała go. Widziała molochy.
Widziałam to coś, pomyślała. Widziałam.
Wypieki, które raptownie pojawiły się na jej twarzy, świadczyły o narastającej w niej furii. On nie miał ani krzty dobroci w sercu i w duszy. Nie chciał jej pomóc.
Chciał ją upokorzyć.
- Pani Sharon - Luciano zwrócił się do pięćdziesięcioletniej kobiety. - Jakim cudem doszło do pomyłki? Ta dziewczyna nie należy nawet do Bensonów.
- Tak - mówiła ze skruchą. - To moja wina, nuncjuszu. Luna nie jest córką Monici i Miguela Valente. Jest moją córką. W przepowiedni mówiono, że to dziecko może zniszczyć świat. Nas wszystkich. Zniszczyć całe Senex. Ukryłam Lunę u swoich pracowników i zrzuciłam podejrzenia z Luny na moją chrześnicę Ambar. Miałam nadzieję, że nikt się nie dopatrzy.
Luna nie słyszała, co się dalej działo. Głuchota ogarnęła ją i jej rozpacz. Nie była córką swoich rodziców. Była kimś zupełnie obcym.
- Okłamać krew. - gniew połączony z sarkazmem rozbrzmiał w głosie Luciano. - Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo zaszkodziłaś całemu Senex?
- Tak.
Wzrok Luny wciąż skierowany był na nastolatka, który patrzył teraz z pogardą na Sharon Benson. Luciano również zauważył jego zachowanie.
- Matteo, wyjdź stąd, proszę.
- Wedle rozkazu - powiedział równie pogardliwie, jak obserwował wydarzenia na sali; sarkastycznie skłonił się jak robili to ludzie dawno temu na królewskich dworach.
Matteo. Całkiem ładnie, pomyślała Luna.
Nie mogła myśleć w ten sposób. Wiedziała o tym, lecz nie pohamowała jednak pikantnej żądzy obserwowania nastolatka, gdy przemieszczał się w stronę drzwi.
Liczyła, że spojrzy na nią, lub przynajmniej przejdzie obok niej. Albo jej coś powie. Nic z tego, Matteo idealnie nie zwrócił uwagi na Lunę, idealnie cicho otworzył drzwi i z idealnym hukiem je zamknął.
- Panno Valente, również prosimy o udanie się do wyjścia. Po wyjaśnieniu problemu wszystkiego się panienka dowie, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Luna nie znalazłaby drzwi gdyby nie fakt, że przed chwilą widziała, którędy wyszedł Matteo. Bez słowa ruszyła posłusznie w rzekomym kierunku. Kiedy mosiężne drzwi zamknęły się za nią odkryła, że cały czas miała zaciśnięte pięści. Odruchowo rozluźniła uścisk. Opierając się o prawe skrzydło drzwi, odetchnęła z ulgą. Następne jej wdechy były bardzo głębokie, a ona sama oparła o portal głowę, odchylając ją nieco do tyłu.
Po upływie kilku nieliczonych chwil, Luna odeszła od drzwi, stając pod ścianą bezszelestnie. Przy równoległej ścianie jej oczom ukazał się Matteo. Stał oparty plecami o ścianę, jedną nogę miał założoną na drugą. Jego znudzenie dało się odnotować po zaledwie sekundzie patrzenia w jego stronę, jednak Luna nie przestawała bacznie lustrować go wzrokiem.
Boski.
On jednak ani drgnął, jakby sylwetka naprzeciw stojącej dziewczyny rozpłynęła się w niewidzialny pył. Nie zaszczycił jej ani jednym swoim spojrzeniem, podczas gdy ona - wręcz przeciwnie.
- Nie dasz rady - odparł jednak.
Luna aż drgnęła, słysząc jego głos przedzierający się przez błogą, niewzruszoną ciszę. Widziała, jak wciąż patrzył się gdzieś w bok, jakby nie zwracał się do niej.
- W czym nie dam rady?
- W Polowaniu. Musisz wziąć w nim udział, takie są przepisy.
- Bo jestem Łowczynią?
- Nie jesteś - zaśmiał się ironicznie. - Płynie w tobie krew Łowców, więc teoretycznie jesteś. W praktyce jednak już niemowle jest bardziej Łowcą niż ty. Drętwiejesz na widok każdego demona.
- Nie byłam przygotowana. Nie moja wina, że nic o tym świecie nie wiem - zauważyła.
- Absens carens.
Uniosła brwi.
- Nieobecny traci - objaśnił pokrótce. - Łacina.
- I co teraz ze mną zrobią? - wypytała dalej, wpatrując się w niego.
W tym momencie Matteo spojrzał jej w oczy. W jego czekoladowych oczach Luna po raz pierwszy nie była w stanie doczekać się ani jednego błysku ironii.
- Nie wiem. Naprawdę, nie wiem.



Jej oczy zaszkliły się, przez co Matteo mógł dostrzec w nich, jak w zwierciadle, swoje własne odbicie. Szybko jednak Luna powstrzymała się od wybuchu rozpaczy i paniki. Nie mogła wśród tych wszystkich nieustraszonych ludzi ukazać, jak bezbronna i słaba jest naprawdę. Po prostu nie mogła.
Chłopak natomiast postanowił jej pomóc zatuszować niedoszły płacz.
- Chciałabyś może przejść się do naszych ogrodów? - zaproponował, choć wciąż wybrzmiewał arogancki i władczy ton.
- Od kiedy zmieniłeś do mnie nastawienie?
Zaśmiał się.
- Nie zmieniłem. Robię to, czego ode mnie oczekuje Luciano.
Zaintrygował Lunę fakt, że chłopak jest komukolwiek posłuszny.
- W takim razie chyba powinnam się zgodzić.
Skinęła głową. Matteo, nie czekając na swoją towarzyszkę, ruszył w stronę końca korytarza. Luna musiała truchtać, by dorównać długim i zdecydowanym krokom szatyna prowadzącego ją przez hol.




Nie mógł wydostać się z ciężkiej śpiączki. Ciemność spowijała powieki jak kurtyna bólu. Słyszał dwa głosy, których nie znał lub rozpoznać nie potrafił.
- Co z nim zrobimy?
- Oddamy śmiertelnikom.
- Tak po prostu? A jeśli wciąż pamięta o czymś z naszego świata?
- Po takich dawkach nie ma szans, aby cokolwiek zostało mu w pamięci.
- Niekoniecznie. Wiesz, zdażały się już różne przypadki. Poza tym to jest jeszcze nastolatek. Ma wrócić do szkoły?
- W tej lepiej, jakby już się nie pokazywał. Trzeba będzie sprawić, aby go przenieśli. Choć sądzę, że nie będzie z tym problemu.
Znowu głuchota.




Lekki wiosenny wiaterek rozwiewał kosmyki brązowych włosów Niny. Dziewczyna siedziała na jednej z ławek w parku pełnym ludzi. Mimo gwaru lubiła to miejsce. Gdy była mała, spędzała tu mnóstwo czasu ze swoimi rodzicami.
Nieskazitelnie biała kartka czekała na zostanie zapełnioną tuszem długopisu. Nina jeszcze raz wróciła do polecenia zadania z chemii, po czym przystąpiła do rozwiązania go. Szybko kreśliła kształty liczb czarnym tuszem, tylko raz zatrzymując się na zastanowienie.
Skończywszy, odrzuciła książki na bok. Nie lubiła szkoły. Owszem, fascynowała ją nauka, lecz nie szkoła. Nauczyciele przyprawiali ją o dreszcze, czyhając na każde jej błędne posunięcie. Pragnęli przyłapać ją na złej odpowiedzi. Nigdy nie pałali sympatią do Niny. Dlatego każdy dzień spędzony w murach szkolnych był dla niej udręką i wiecznym stresem. Bo mimo, że wszyscy jej powtarzali, że sama się starała - nie potrafiła zapanować nad tym, jak bardzo jej zależy na wysokich wynikach w nauce. Wiedziała, że takie nastawienie jest złe i, że kiedyś pożałuje, że cały okres szkolny przeżywała w stresie. Wiedziała, lecz nijak nie potrafiła nad sobą zapanować.
To ją przytłaczało.
Jedynym pozytywem, jaki znajdowała w szkole, było spotykanie się z przyjaciółmi. Luna i Simon zawsze ją wspierali we wszystkim.
Nina zaczęła obserwować przypadkowych przechodniów. Przysłuchiwała się na chybił trafił wybranym rozmowom.
- Nie rozumiesz? Nie mogę tego zrobić. - jej wzrok padł na wypowiadające te słowa mężczyznę, a właściwie chłopaka.
Lustrowała wzrokiem jego, ubranego w skórzaną kurtkę, białą koszulkę i czarne spodnie i jego towarzyszkę w jasnej różowej sukience i z blond włosami opadającymi miękko na jej ramiona.
- Proszę cię - zatrzymała się blondynka, patrząc na niego błagalnie. - Zastanów się chociaż nad tym.
- Już się zastanawiałem. Nie.
Wyminął ją i odszedł. Stała sama pośród wielu innych ludzi a jej wyraz twarzy można było określić mianem pogrążonego w rozpaczy i samotności.
Biedna, pomyślała Nina. Mimo odległości, dostrzegała w jej czekoladowch oczach pokruszoną miłość.
Jej uwagę przykłuła inna para przechodniów, tym razem dwie nastolatki.
- Myślisz, że mu się podobasz, Emma?
Pytanie zadała dociekliwa brunetka o ciemnych oczach koloru brązowego. Ubrana była w olwikową bluzkę oraz czarne spodnie.
Emma, czyli blondwłosa i brązowooka nastolatka o bladej cerze, skrzywiła się.
- Musimy o tym teraz rozmawiać?
Spacerowały spokojnym, umiarkowanym krokiem.
- Dobra, tym razem ci odpuszczę.
Emma uniosła brew.
- Tym razem?
- Nie licz na więcej.
Nina odwróciła wzrok i zawiesiła go na grupce studentów z pobliskiego akademika.
- Dajesz Samu, powiesz jej, co czujesz.
- Ja nic do nikogo nie czuję - obruszył się. - O co wam chodzi?
- Hmm... - teatralnie zamyśliła się jedna z dziewczyn. - Może o Lilu? No wiesz, tą z ciemnymi włosami? Tak niziutka.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem oprócz Samuela.
- Ty jesteś nienormalna, Laura. Spadam stąd. - jednak nie odszedł.
Nina również lekko się zaśmiała pod nosem.
Kolejna rozmowa była nieco... dziwaczna.
- Kochanie. Jeśli dowiedzą się, że jesteś odwiecznym wrogiem ich rodziny. Jeśli dowiedzą się, że ty i Lilly...
Mężczyzna w garniturze przerwał pięknej kobiecie, unosząc prawą dłoń.
- Nie dowiedzą się. Myślą, że jestem zwyczajnym przyjacielem rodziny.
Nina odwróciła wzrok. Wariaci, pomyślała. Odruchowo ucieszyła się, wspominając swoją w miarę normalną rodzinę. Uśmiechnęła się pod nosem.
Usłyszała parę na oko jedenastolatków rozmawiających po angielsku. Wytężyła słuch. Uwielbiała ten język, a kiedy tylko spotykała się z nim, chciała jak najwięcej zrozumieć. Nie chodziło o złośliwość, o podsłuchiwanie. Po prostu pragnęła czerpać wiedzę z doświadczeń. Były one zdecydowanie najlepszym źródłem mądrości i zdolności. Bez wątpienia.
- Thomas, nie możesz tego zrobić.
Ona była niską blondynką o szaroniebieskich oczach, natomiast jego włosy były czarne jak noc. Miał śliczne, niebieskie oczy. Wręcz morskie, chabrowe.
- Mogę. Nikt się nie dowie, że oni... - urwał. Wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać, ale przecież nie mógł tego zrobić na oczach wszystkich. To byłoby niebezpieczne, prawda?
Ninę coś ścisnęło za serce.
- Jesteś tylko dzieckiem. - przystanęli, a ona położyła Thomasowi rękę na ramieniu w wyrazie współczucia i chęci pomocy.
- Nie, Maya. Dzieckiem się jest jedynie dla swoich rodziców.
- Moi mogą cię adoptować...
- Nie będę ciężarem.
Ninie przyszło na myśl, jak bardzo los może pokrzywdzić tych najbardziej niewinnych. Nie miała serca dłużej naruszać prywatności tych dzieci, które przeżyły zapewne więcej, niż niejeden dorosły.
Postanowiła przestać wnikliwie przysłuchiwać się cudzym rozmowom. Przecież to nie była jej sprawa. Natychmiast poczuła wstyd i złość na samą siebie. Wyrzuty sumienia prędko ją ogarnęły. Mimo wszystko usłyszała jeszcze krzyki siwej staruszki.
- A wynoś się stąd, Isidoro! - kiedy w mężczyznę zwanym Isidoro trzasnęła pudrowa torebka babci, która nie komponowała się z jej wiekiem, Nina roześmiała się.
Niektórzy ludzie są dziwni.
- Nina! - odwróciła się na dźwięk swojego imienia, wytrącona z rozmyślań.
To był Simon i pędził do niej prawie że z prędkością światła.
Nagle owiał ją chłodny wiaterek, rozwiewając jej idealnie proste włosy tak brązowe, że można była pomylić je ze słodką czekoladą lub pachnącą lasem korą drzewa.
- Simon? Coś się stało?
Jej roześmiana twarz, mimo wszechogarniającego chłodu, rozsiewała ciepło.
- Widziałaś Lunę? - spytał zdyszanym głosem.
Nina domyśliła się, że biegł w poszukiwaniach przyjaciółki.
- Nie, ostatni raz, kiedy wyszła ze szkoły.
- Nie odbiera telefonu.
- Pewnie jest zajęta.
- Pewnie masz rację.
Zaśmiała się, a Simon jak echem zaśmiał się za nią. Nie wiadomo dlaczego, po chwili już nie mogli zatrzymać nieoczekiwanego wybuchu nagłej radości. Był on jak samotny żeglarz na pustym oceanie bezkresnych rozmyślań, których nie potrafi złapać w otulającą swe ofiary sieć rybacką.
- Mam do niej zadzwonić? - spytała po minucie bezsensownego wygłupiania się, czego żaden z przechodzących gapiów nie mógłby zrozumieć.
- Nie - zastanowił się.
Bezsilna cisza zszywała ich nieporuszone usta nicią złotą. Na chwilę.
- Ale się martwię.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, co mogło ją spotkać.
Po słowach Niny nikt już nie wydał z siebie ani słowa.
Na ich nieskazitelne skóry o odcieniu dla latynosów typowym spadły pierwsze mroźne krople deszczu zwiastujące niebawem ulewę. Bez słowa pobiegli w stronę najbliższego sklepu, by się w nim skryć. Pędzili niebezpiecznie blisko siebie, skuleni pod małą, białą bluzą Simona. Noga Niny otarła się o nogę Simona, sprowadzając na nią rychły upadek, do którego on prędko dołączył. Wylądowali na błotnistej już ziemi, leżąc obok siebie. Na jednej drodze stanęły ich przenikliwe spojrzenia, teraz promieniste. Dla niego jej oczy, a dla niej - jego, były jak promyki słońca wystające spoza chłodnych chmur burzowych. Przenikające przez nie. I Nina nie miała Simonowi za złe, że podstawił jej nogę. Znów się śmiała, a on znów śmiał się razem z nią.
Nina przekręciła się tak, że leżała na Simonie.
Dla zabawy, robili tak od dzieciństwa. To nic dla nich nie znaczyło.
Bo mieli w sobie taką wspólną cechę, że kochali moknąć na deszczu.
To ich czyniło odstającymi od normalności.
To ich czyniło jednością.



- To miejsce jest śliczne - Luna wyszeptała te słowa, zauroczona wdziękiem wyśmienitych zdobień z roślin.
Francuskie ogrody wypełnione majestatem składały się z wielu równo przyciętych żywopłotów formujących się w niezliczone, nieokiełznane kształty.
Matteo popatrzył na Lunę, dyskretnie się uśmiechając.
- Wiem.
Spacerowali praktycznie cały czas w ciszy przerywanej ledwo słyszalnymi powiewami ulotnego wiatru.
- Magiczne - westchnęła.
Roześmiał się.
- Coś cię bawi? - skrzywiła się, marszcząc brwi.
- Ty.
Skrzyżowała ręce na piersi, lustrując chłopaka złowieszczym spojrzeniem.
- Nie patrz tak na mnie. - uniósł ręce w geście "ja-nic-nie-zrobiłem".
- To się ze mnie nie śmiej.
- Nie śmieję się z ciebie.
- Więc z czego?
Podszedł bliżej do niej. Ponownie dzieliła ich niebezpiecznie mała odległość, a ich oddechy się od siebie odbijały. Ale nie były tym razem tak chłodne, wręcz mroźne, jak poprzednią. Przeciwnie - ciepłe powietrze stykało się z ich nieskazitelnie gładkimi skórami.
- Włosy ci się potargały - wyjaśnił.
Stojąc tak blisko, dłońmi ułożył jej rozwiane przez wiatr wcześniej pasemka na miejsce.
Skorzystał z okazji i pochylił się nad nią. Jego prawa dłoń ujęła trzema palcami jej podbródek, unosząc głowę Luny lekko do góry. Z jego oczu zniknęły wszelkie kpiny. Przybliżył swe usta w zamiarze złożenia czułego pocałunku na ustach swej towarzyszki.
Magiczna chwila w magicznym miejscu.
Idealnie...
Luna otrzeźwiała, gdy Matteo musnął swoimi ustami jej usta. Gwałtownie odepchnęła od siebie chłopaka, odchylając przy okazji głowę na bok.
- Co ty wyrabiasz? - krzyknęła.
Zrobiła się wręcz czerwona ze złości. Emocje pulsowały w jej krwi, zburzając stoicki spokój.
Matteo tylko się śmiał.
Luna zrozumiała, jak głupia była, oddając mu się.
Łzy spłynęły po jej policzku.
- Dlaczego? - patrzyła mu w oczy, próbując zrozumieć zachowanie nastolatka.
Cisza.
- Dlaczego? - powtórzyła, tym razem szeptem.
Już nie oczekiwała odpowiedzi, wiedząc, iż i tak jej nie otrzyma.
Spuściła wzrok, wlepiając go w kafelki, na których stali.
Jak głupia była.
A tobie do piekła już całkiem niedaleko.
Nieoczekiwanie Matteo podjął jednak konwersację:
- Dlaczego? By nauczyć cię, że miłość jest zła.



Od autorki: Witam się z Wami dzisiaj tym wrednym z mojej strony akcentem na koniec rozdziału. Uczę się od najlepszych xD I jak wrażenia? Mam nadzieję, że choć jednej osóbce się to spodoba <3 Bardzo się starałam z tym rozdziałem. Może ktoś to doceni... Miałam dodać rozdział jutro, ale dodaję dzisiaj. Nie pytajcie dlaczego, bo sama nie wiem. Heh, dziwna ja. Miłego dnia/wieczoru/nocy/poranka/każdej innej pory dnia, zależnie od tego, kiedy to czytasz xD

11 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Cudowny!
      W sumie nie wiem co pisac.. Dpoznilam sie z czytaniem praktycznie miesiąc.. Glupia.. Ja dlaczego nieskomentowaam tego.. Viz lenistwo.. Ale odkrylam skąd tw pseudonim!! Brawo ja.... Nona i Simon? Dziwne polaczenie
      . Dlaczego mi to robisz teraz mam zalobe i idę sie zadźgać nie wiedząc co odpisac

      Usuń
  2. Nina i Simon? Tego bym się nie spodziewała. Z tego co zrozumiałam, są naprawdę bliskimi przyjaciółmi. Nigdy nie patrzyłam na nich jako parę, ale zanim doczytałam do końca tamtego fragmentu, byłam święcie przekonana, że coś między nimi zaiskrzy. Ach ten Matteo. Kompletnie go nie rozumiem! Najpierw jest wredny i rzuca jakimiś ironicznymi tekstami, a potem całuje Lunę. Nie ukrywam, spodobało mi się to, rozdział lepszy niż poprzedni i bardzo przyjemnie się go czytało. Nie mogę doczekać się nowego! Weny, kochana i buziaki ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Wlasciwie sama nie wiem co powinnam ci tu napisać, jakies rady? Nie, wszystko jest idealnie napisane, nic dodać, nic ująć Sugestie co do fabuły? Nie, widac ze masz wszystko idealnie poukładane i wszystko jest tutaj na swoim miejscu,a. Ty tworzysz nowa wspaniała historie. Mogłabym próbować domyślić sie co bedzie dalej, ale nie mam pojecia, ten pocałunek i ostatnie słowa Matteo całkowicie zabiły mnie z tropu, tak samo jak wątek nina - Simon. Pozostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział bo jestem strasznie ciekawa jak dalej rozwinie sie ta historia, a no i mam nadzieje ze takie zle relacje Luny i matteo to tylko pierwsze koty za płoty, a potem bedzie juz lepiej, bo nie lubie jak ta dwójka sie kłoci:(

    W wolnym czasie zapraszam do mnie:) http://lahistoriadelunaymatteo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG! Jakie cudo! Choć przyznam, że ciężko mi zrozumieć Matteo. Najpierw arogancki dupek, potem romantyczny kochanek, a potem znowu jakiś dziwny..."By nauczyć Cię, że miłość jest zła" O co chodzi?? Nie wiesz jak bardzo chcę już następny rozdział! To jest takie Boskie! I takie ciekawe! (Tym bardziej, że nigdy nie czytam Fantasy i ich nie lubię, no oprócz Igrzysk Śmierci, czy Niezgodnej) Twoje opowiadanie mnie jednak zauroczyło. Pewnie dlatego, że jest o Lutteo :D Nieważne. Ważne, że jest piękne i czekam na next! L*
    Pozdrawiam, Marlene ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku to jest niesamowite :*
    Już myślałam że będzie coś więcej między Niną i Simonem a tu dupa;/
    Urwałaś w najlepszym momencie
    Już nie mogę się doczekać co będzie dalej
    Buziaczki 😘😘😘

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć Kwiatuszku! ♥
    Rozdział jest Cudowny, naprawdę!
    Nie mam w tej chwili czasu na komentowanie, niestety opiekuje się małym siostrzeńcem. Zadaje tysiąc pięćset pytań na raz, a ja nie mogę się skupić xd
    Matteo *-* uwielbiam jak odwala takie rzeczy, jest to wtedy takie irytujące a zarazem wspaniałe <3
    Napisałam do Ciebie maila Skarbku ♥
    Całuję ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozdział !!! WOW ♡♡♡ (:

    OdpowiedzUsuń
  8. Super rozdział! Kiedy next?? ♡♡♡♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy pojawi się tu nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  10. Jej, spaniały rozdział. Niesamowity! Widać, że masz talent. Aż postanowiłam dać Ci znak, że oczekuję na dalszą część Twoich spaniałych opowiadań.
    Czy dodasz trzeci rozdział???
    Daj znak co zamierzasz. Czy coś dodasz? Czy mam zapomnieć o spaniałej historii, której nigdy nie poznam zakończenia???
    Napisz co zrobisz. Okey?
    Ja czekam. Cały czas patrzę czy coś dodasz.
    Nawet jak ogłosisz przerwę, ja to zrozumiem. Tylko napisz ile będzie trwać, żebym się nastawiła.
    JA poczekam ile będzie trzeba...
    ...ale Ty nie dajesz żadnego znaku odpowiedz, proszę
    ~osoba, która poczeka~

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz! Jest on dla mnie ogromną zachętą i motywacją do pisania.

By Marlene