Lekcja matematyki nie jest niczym przyjemnym, zwłaszcza, jeśli co chwila widzi się cienie przemykające z jednego kąta pomieszczenia do drugiego. Luna uznała, że już kompletnie zaczęła wariować. Musiały mi się te zwidy udzielić, pomyślała, przez całą sytuację panującą aktualnie w naszym domu. Skoro ciągle musiała wysłuchiwać pytań typu "widzisz jakieś duchy?" czy "coś cię wystraszyło?", nic dziwnego, że w końcu zaczęła je widzieć. Tak, to na pewno to było powodem.
Krzyknęła, nerwowo podskakując na krześle, kiedy na jej zeszycie znalazła się gumka do ścierania. Nina ją przed chwilą od niej pożyczyła, a teraz ją oddawała. Nic nadzwyczajnego.
Tak, już kompletnie zwariowała.
- Wszystko w porządku, panno Valente? - usłyszała pytanie nauczyciela.
Spojrzała na niego: miał uniesioną lewą brew w ten swój charakterystyczny sposób i przeszywał szesnastoletnią uczennicę spojrzeniem. Pozostali uczniowie również siedzieli odwróceni w jej stronę. Szybko zebrała myśli. Krzyknęła, widząc swoją gumkę na zeszycie - musiała zwrócić na siebie uwagę całej klasy.
- Tak, tak - odpowiedziała, uśmiechając się przymilnie. Nie miała w zwyczaju tego robić, gdyż uważała to za niezwykle sztuczne posunięcie, jednak musiała odciągnąć uwagę rówieśników od swojego dziwnego zachowania.
Z radością wyszła z klasy, gdy tylko zabrzmiał dzwonek. Nienawidziła dzwonków w swojej szkole. Zawsze były okropnie głośne, jakby przez uszy chciały przenikać do umysłu torturowanych nastolatków zwanych potocznie uczniami.
Luna pociągnęła Ninę za sobą w stronę łazienki. Miały wystarczająco dużo czasu na rozmowę, bo aż pół godziny. Była to bowiem przerwa obiadowa, aczkolwiek ani Luna, ani jej bliska przyjaciółka nie przepadały za ryżem i rybą. Zamknęły się na klucz w jednej kabinie, jak to miały w zwyczaju. Nie były jedynymi, które tak robią. Na ich szczęście nikomu jednak nie przyszło do głowy znaleźć się w szkolnej toalecie akurat podczas tej przerwy.
- Ja wariuję - oznajmiła Valente, energicznie gestykulując rękoma.
- Co? - zdziwiła się Nina. - Wiem, że jesteś "zakręcona", ale o co ci chodzi?
Pokrótce wszystko wyjaśniła przyjaciółce. Nie musiała zaczynać historii od jej początków, jako że Simonetti znała mniej więcej zarys wydarzeń. Wystarczyło, że jej powiedziała o dzisiejszych wydarzeniach.
W rodzinie Bensonów, dla której pracowali rodzice Luny i u której mieszkała, panowała dziwna sytuacja. Nie uwierzyłaby im, gdyby nie to, że mieszkała z nimi od urodzenia. Po części stało się to dla niej codziennością.
Co kilka pokoleń (czasem było to jedno lub dwa, a czasami - dziesięć) rodziła się dziewczyna z genem anielskim. Oznaczało to, że miała ona zdolność do widzenia "istot nieczystych", jak ich nazywa pani Sharon, pracodawczyni rodziców Luny. Taka osoba była od urodzenia przygotowywana do walki z nimi, aby po skończeniu szesnastego roku życia, mogła je zabijać i stać się Łowczynią. Był również męski ród - nazwisko mieli jakieś na literę "B", jednak za nic Luna nie potrafiła tego zapamiętać. Łowcy zawsze byli do pary - jedna dziewczyna i jeden chłopak.
Pech chciał, że kolejna Łowczyni była akurat w wieku szesnastoletniej szatynki i mieszkała w domu (właściwie to Luna mieszkała w jej domu). Nie byłoby problemu, gdyby nie była zadufaną w sobie, kapryśną egoistką. Ambar, bo tak miała na imię owa dziewczyna, całe dnie po szkole spędzała w Kwaterze Głównej, gdzie szkoliła się do walki z istotami nieczystymi. Ona i jej matka chrzestna i zarazem ciotka, traktowały wszystkich pozostałych mieszkańców willi Bensonów, jakby nie byli godni zaufania. W tym Lunę. Nigdy nikomu nie zdradzały, co Ambar robiła podczas swoich nauk. Dla pani Sharon jej siostrzenica była istnym cudem. Jednak mimo swojego anielskiego genu, wcale nie była święta. Traktowała wszystkich ludzi z góry, a tych, którzy wiedzieli o tajemnicy Bensonów, nazywała "zwykłymi śmiertelnikami". Kiedyś młoda Valente zwróciła jej uwagę, że ona też się starzeje i umrze. Przez następne dwa miesiące jeszcze bardziej nie dawała jej żyć, niż nornalnie miała to w zwyczaju.
Oczywiście była to tajemnica na wagę życia i śmierci. I oczywiście to Luna wygadałam o niej Ninie. To było dawno temu, była jeszcze mała. Poza tym dziewczyny znały się od przedszkola, wiedziała, że może ufać swojej przyjaciółce.
- Z logicznego puntku widzenia, gdyby ci się tylko zdawało, potrafiłabyś to odróżnić od rzeczywistości - podsumowała Simonetti.
- Miło, że mnie pocieszasz - mruknęła, opierając głowę o ścianę.
- Taka jest prawda.
Luna nie zdążyła skomentować jej stwierdzenia. Jakiś szarawy pyłek zaczął się formować w słowa "cha, cha, cha".
- Miło, że się śmiejesz. Ze mnie. - rozmyła kłębki dymu, machając prawą ręką.
- Do mnie mówisz? - Nina zmarszczyła brwi, nie wiedząc, co się dzieje.
- Nie, do tego tutaj - odpowiedziała Luna, zdejmując z rąk ostatnie kawałki dziwacznej chmury. Skąd w ogóle chmura wzięła się w szkolnej toalecie?!
- Ale tu nic nie ma.
- Co proszę? - odwróciła się gwałtownie w stronę przyjaciółki.
- Luna? Co się dzieje? - wyglądała na zmartwioną. - Wszystko w porządku?
- Tak. Tak, przepraszam. Nie ma powodów, żeby się przejmować. Zdawało mi się tylko.
Uśmiechnęła się nieśmiało, jednak dziewczyna nie wyglądała na przekonaną.
- Jeśli tak twier-...
Nie zdążyła dokończyć, gdyż Luna zatkała jej dłonią usta, aby nie nakrył nas... Ktoś. Ktoś, kto właśnie wszedł. Nina posłała przyjaciółce pytające spojrzenie.
- Pokaż się, aniołów służebnico. - usłyszała nienaturalnie zachrypnięty, męski głos. Chwila... To Voldemort z Harry'ego Pottera? Brzmi podobnie.
Nie miała czasu zastanawiać się nad dziwnym szykiem zdania tego kogoś. Skąd on się wziął? Z dziesiątego wieku?!
- Wiem, że tam jesteś, istoto anielska.
Nie. Tego już za wiele! Zaczęła się trząść ze strachu i z zimna, jakby ktoś oddychał zimnym powietrzem tuż przed moją twarzą.
- Luna, co ty odstawiasz? - syknęła Nina, patrząc na Lunę jak na pacjentkę psychiatryka.
Jak gdyby nie słyszała Voldemorta. Dziwne.
Potem był tylko wrzask. Ten dziwny głos zaczął krzyczeć, Luna miała wrażenie, że ten ktoś zaczął wić się na ziemi. I niespodziewanie wszystko ucichło. Jakby zniknął. Albo umarł.
- Ambar. - usłyszała głos jakiegoś chłopaka.
O, Boże. Brzmiał jak prawdziwy anioł, który zstąpił na Ziemię.
- Ten demon cię szukał. - znowu ten głos. Cholera, musiał był idealny.
Luna, uspokój się!
- Jaki demon? - to była najbardziej znienawidzona przez nastolatkę osoba. Ambar Smith.
- Nie widzałaś? Kochanie, to już pora.
Z Niną stały, przyciśnięte uszami do drzwi. Starały się jak najwięcej usłyszeć. Luna uznała, że jest zbyt ciekawska.
- Wiem, Matteo - odpowiedziała tym swoim milutkim tonem. Według Luny był on niezwykle sztuczny, aż się wzdrygnęła.
- Kocham cię - wyszeptał.
Valente straciła czucie pod stopami przez zaskoczenie. Ambar miała chłopaka? Nie, inaczej powinna zadać sobie pytanie, a mianowicie: Ten koleś był chłopakiem Ambar?
- Ja ciebie też.
Usłyszały odgłos zamykania drzwi. Wyszli.
- Luna? Skąd wiedziałaś, że oni wchodzą?
Nie zdążyła odetchnąć z ulgą, ponieważ Nina ponownie podjęła temat.
- Bo tu był demon i...
- Jaki demon? - weszła koleżance w słowo. - Oni też o nim mówili. Przecież tu nic nie było.
Nie mogła kłamać. Jej przerażenie wymalowane na twarzy było szczere do bólu, ale i tak Luna nie chciała uwierzyć, że tylko ona to słyszała. Nawet Ambar nic nie zobaczyła.
- Nie, żaden demon. - machnęła ręką, próbując odwrócić uwagę Niny od spraw... No właśnie. Przecież ona nawet nie wiedziała, co tu się działo. - Po prostu nie mogę się skupić. To przez tą sytuację w domu.
Ja wcale nie kłamałam, myślała rozpaczliwie. Wcale nie kłamałam. Wcale.
Och, kogo ona oszukiwała? Zachowała jeszcze chyba ten kawałek zdrowego rozsądku, który odpowiadał za odróżnienie fikcji od rzeczywistości. Albo i nie.
- Ale kim był ten chłopak? - zmieniła szybko temat, nim Nina zdążyła jej odpowiedzieć.
- A co? Czyżbyś się...? - śmiesznie uniosła prawą brew do góry.
- Nie! Nina, przecież mnie znasz! - Luna oburzyła się, prawie wykrzykując te słowa. - On nie jest w moim typie. Poza tym to chłopak Ambar!
Jej przyjaciółka już nic nie powiedziała. Wyszły z toalety, a świeże powietrze uderzyło je niczym fala słonej, lodowatej wody morskiej.
- Mamy minutę - Nina stwierdziła, spoglądając na staromodny zegar wiszący na ścianie. - Pędźmy do szafek po książki.
I pobiegły.
Przepraszamy za spóźnienie, panie Hernandez - Luna rzuciła, wbiegając wraz z Niną do klasy.
- Pięć minut. - nauczyciel wymownie spojrzał na nadgarstek, jakby miał tam zegarek.
Luna aż zerknęła z ciekawości. Nie miał.
- Tak, wiemy - zaczęła mówić. Z pewnością wyszło jej to lepiej, niż wyszłoby Ninie. - Pędziłyśmy jak szalone i byśmy zdążyły równo z dzwonkiem, gdyby nie pani woźna Rosales. Zatrzymała nas, bo biegłyśmy po świeżo umytej podłodze i musiałyśmy się z tego tłumaczyć. A potem już nie mogłyśmy biec, ponieważ parkiet był naprawdę śliski i gdyby mnie Nina nie złapała, ze trzy razy "zaliczyłabym glebę".
Skończyła swój monolog, patrząc z wyczekiwaniem na nauczyciela. On tylko kiwnął głową, wskazując uczennicom ręką, aby zajęły wolne miejsca. Ponieważ nie było już wolnych dwóch krzeseł obok siebie, Luna ruszyła w stronę swojego kolegi Simona. Położyła swoje książki na biórku i już miała usiąść, kiedy pan Hernandez odezwał się tonem, od którego nachodziły ją ciarki.
- Mogłaby pani, panno Valente, wziąć przykład z panny Smith.
- Tak, panie profesorze - wyszeptała i usiadła.
Luna przynajmniej nie byłam zapatrzoną w siebie łowczynią demonów, która nie miała życia towarzyskiego. Jej co prawda również ograniczało się do siedzenia w parku z Niną i czasami Simonem oraz nieczęstych imprez u Jim i Yam. Ale przynajmniej nie była obgadywana przez całą klasę i nazywana "nietykalną".
- Luna - szepnął ledwo słyszalnie Simon i szturchnął znajomą łokciem w ramię. - Gdzie wy byłyście?
- Przy szafkach - odpowiedziała półgłosem. - Przecież mówiłam.
- Co tam robiłyście?
Nie dawał mi spokoju, a Luna nie miałam serca zbyć go.
- Brałyśmy książki.
- Nic więcej?
- Nic więcej. - skinęła głową na potwierdzenie.
Luna spokojnym, wyrównanym krokiem szła w stronę posiadłości Bensonów. Zapomniawszy o swoich zmartwieniach, rozmyślała o końcoworocznym balu. Ponieważ zawsze mogli brać w nim udział jedynie uczniowie z wyższego stopnia, to była dla Luny pierwsza taka impreza.
Skręciła w pustą uliczkę otoczoną szarymi blokami. Owa okolica od dziecka kojarzyła się dziewczynie z niebezpieczeństwem czyhającym za rogami budynków, jednak z czasem utwierdziła się w przekonaniu, że pozory rzeczywiście mylą. Doskonale wiedziała, że nie ma powodu do zmartwień.
Luna wyjęła telefon ze swojej czystobiałej torebki ze zgrabnymi, długimi frędzelkami opadającymi na resztę materiału jak deszcz opada na granie spiczastych gór i z niepokojącą prędkością spływa na sam dół pod stopy wzniesień. Dotknęła wychłodzonego ekranu i napisału wiadomość o treści: zaraz będę w domu. Powiadomienie wysłała do swojej ukochanej mamy.
- Uważaj! - usłyszała zduszony okrzyk chwilę po tym, jak odłożyła telefon z powrotem do torby.
Srebrna klinga pulsująca oślepiającym światłem wypełniła całą okolicę i śmignęła Lunie przed oczami. Zaraz po niej ujrzała jej właściciela, a zarazem właściciela głosu, który przed sekundą krzyknął. Luna pokierowała swój wzrok za chłopakiem, dostrzegając po chwili monstrum z wieloma odnóżami, trzema parami oczu i zielonym śluzem z niebieskimi plamami. Widok obcego istnienia zwalił ją z nóg. Następnie podmuch oziębłego wiatru pchnął ją zamaszyście w tył. Luna z impetem uderzyła o chłodną ścianę. Siedziała na brudnym chodniku, gdzie przechodnie mieli w zwyczaju rzucać śmieci na ziemię. Uniosła drżącą z kolczastego strachu dłoń i podjęła daremne próby rozmasowania obolałego karku.
Obserwowała tajemniczego chłopaka. Ubrany w skórzaną kurtkę i grafitowe spodnie prezentował się wręcz niebosiężnie. W lewej dłoni ściskał wciąż pulsujący świetlistością szpikulec. Nadszedł kulminacyjny moment, gdy chłopak zamachnął się niedelikatnie i z wojowniczym nastawieniem skoczył na próbującą go unicestwić bestię. Klinga wbiła się w żylaste ciało jak w galaretę, a zwierz ryknął tak głośno, że siła przenikającego w najciemniejsze zakamarki hałasu przyszpiliła Lunę ponownie do ściany.
A później padł.
Następnie rozpadł się w powietrzu.
Oddychaj, próbowała się uspokoić.
Oddychaj, Luna. Nic się nie wydarzyło.
- Co to było? - podnosząc się z ziemi, wskazała nietaktownie palcem wskazującym w obszar, który wcześniej był oblegany przez monstrum. - To zielone... coś.
- Ty to widziałaś - chłopak bardziej pytał niż stwierdził, podchodząv wolnym krokiem w stronę Luny, tak, że dzieliła ich odległość zaledwie metra.
Mogąc mu się przyjrzeć z bliska, dała mu około osiemnaście lat. Miał łagodne rysy twarzy, aczkolwiek budziły w Lunie grozę za każdym razem, gdy spoglądała w stronę chłopaka.
- Widziałaś to? - wychrypiał oschłym tonem, patrząc w stronę szatynki. Wciąż miał problemy z łapaniem oddechu po stoczonej porywczej walce.
- Tak - wyszeptała, spuszczając wzrok.
Nieoczekiwanie chłopak jednym gwałtownym ruchem przyszpilił Lunę do ściany budynku, ściskając niewiarygodnie mocno swoją lewą dłonią jej prawy nadgarstek. Stali tak w milczeniu, dziewczyna lękliwie spoglądała na niego z bólem w oczach. Nie rozluźnił uścisku. Patrzył groźnie w jej duże, zielone oczy. Nastolatka poczuła się, jakby swoim spojrzeniem wysysał całą jej esencję życiową. Oddychała głęboko i on też. Ich chłodnawe oddechy zderzały się ze sobą, jakby toczyły walkę.
- Zapomnij, że cokolwiek tu widziałaś, było prawdziwe - wysyczał, przeszywając ją wzrokiem niczym groty.Puścił ją niedbale, przez co Luna prawie upadła. Odszedł w kierunku, z którego przyszedł, lecz dziewczynie nie starczyło odwagi, by podążyć za jego ledwie słyszalnymi krokami.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - odwrócił się w jej stronę, gdy stał już daleko.
Luna wciąż wpatrywała się w niego z przerażeniem w oczach. - A tobie do piekła już całkiem niedaleko.
Plotła warkocz w milczeniu. Siedząc przed lustrem bacznie obserwowała zgrabne ruchy swoich palców. Przekładała kolejne pasma swoich włosów na różne strony.
A jeśli ktoś dotrze do prawdy? Myślała nad konsekwencjami, nad niebezpieczeństwem. Nie mogła pójść do pracodawczyni swoich rodziców i oznajmić, co przeżyła.
Już nie starała się daremnie twierdzić, że oszalała. Że to nie było prawdziwe.
Tajemniczy nastolatek na pewno był rzeczywisty. Bez wątpliwości.
Wstała z krzesła, przypominając sobie, gdy podnosiła się na nogi wtedy na ulicy. Lodowate powietrze nie było częstym przypadkiem w Buenos Aires. A już na pewno nie w pakiecie z potworem.
Teraz, kiedy miała spokój, wykorzystała wolny czas na wytłumaczenie sobie wszystkich niezgodności. Otworzyła szafę. Ubrania na wieszakach stanowiły jedynie tło dla licznych karteczek poprzypinanych w każdym milimetrze kwadratowym powierzchni drewnianej szafy.
Chłopak = Łowca, głosiła pomarańczowa karteczka, niebieska zaś: potwór = demon.
Luna pragnęła wierzyć, że cały jej wysiłek, jej domysły - że to wszystko okaże się błędne. Że się pomyliła. Że wszystko było w porządku.
Ale nie było. Nie było, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie potrafiła inaczej wytłumaczyć tego, co ją tego dnia spotkało. To przecież nie były sprawy, które normalna nastolatka miewa na co dzień. Zdecydowanie nie były.
Rozległo się pukanie do drzwi. Jednym ruchem zamknęła szafę - skarbnicę swoich strapień.
- Luna, chodź na kolację - Monica, jej mama, powiedziała przez otwarte drzwi.
- Już schodzę.
Nie odłożyła na drugi plan swoich zmartwień, nie potrafiła tego zrobić. Nawet nie potrafiła się uśmiechnąć i udowodnić, że nic się nie stało.
Zeszła do jadalni i zajęła puste miejsca obok swoich rodziców. Na przeciw siebie ujrzała Ambar. Jej szarawe oczy spiorunowały ją wzrokiem.
- Coś się dzieje, Lunita? - spytała z wrednym uśmieszkiem malującym się na jej twarzy.
Luna nienawidziła, gdy ktoś tak do niej mówił.
- Nie. - skłamała.
Nie mogła nic na to poradzić. Wiedziała jednak, że kłamstwo jest złe.
"A tobie do piekła już całkiem niedaleko".
Nie mogła odtrącić niepożądanego, jednak nieuniknionego głosu chłopaka. Próbowała bronić się za każdym razem, gdy brzmienie jego głosu odzywało się w jej głowie, ale nie umiała się obronić. Nie była w stanie tego zrobić, całe to niebezpieczeństwo - to ją wykańczało. Przerastało umysł jednej nieświadomej niczego nastolatki.
- Tak. - poprawiła się.
Bezzwłocznie wszystkie pary oczu powędrowały w jej stronę. Błagam, pomyślała, przestańcie. Jej ojciec uniósł brew.
- Luna?
- Przepraszam - dziewczyna zwróciła spojrzenie gdzieś w dół, byleby tylko nie patrzeć nikomu w oczy.
- Jeśli coś się stało - tym razem odezwała się matka. - Możesz nam o wszystkim powiedzieć.
- Chodzi o... - nabrała głęboki oddech, ale go nie wypuściła.
Zamarła, nic nie mąciło grobowej ciszy panującej w całym pomieszczeniu. Sama nie wiedziała, o co dokładnie chodzi.
- O Łowców demonów.
Może chociaż w małym stopniu oddała powagę tej ciężkiej, niebezpiecznej sytuacji.
Ambar i Sharon natychmiastowo skupiły całą uwagę na Lunie, która miała niepowstrzymaną ochotę zapaść się pod ziemię i jeszcze niżej.
- Wytłumacz dokładniej - rozkazała Sharon.
Luna lustrowała wzrokiem kobietę. Ze zdziwieniem stwierdziła, że w tonie jej głosu zabrzmiała nuta troski. Jakby z góry znała całą prawdę ze szczegółami.
Dziewczyna opowiedziała swoją wersję wydarzeń, nie pomijając nawet najdrobniejszego ornamentu. Po wyjaśnieniu wszystkiego wierzyła, że kamień spadnie jej z serca, że odetchnie z ulgą po podzieleniu się z kimś swoimi przeżyciami. Nie mogła się bardziej mylić. Poczuła się jeszcze bardziej przybita i prędko zaczęła żałować, że tak łatwo dała im wydobyć z siebie prawdę, którą wręcz wyłożyła im na tacy.
Teraz dojechały na miejsce, a zatrzymanie się pojazdu wyrwało ją z niezbyt inteligentnego snu o kotach tańczących z klaunami na głowach. Nie wiedziała, dokąd właściwie dojechały.
Wysiadła z samochodu, a jej oczom ukazał się kolosalny pałac. Zbudowany na planie koła monumentalny budynek pokrywały liczne płaskorzeźby przedstawiające symbole anielskie. Szczyt budowli zwieńczała rzymska kopuła, równie wyniosła, jak pozostałe części zamku. Pod fasadą malowały się niezliczone kreski arabeski. Całość wręcz niebotyczna zapierała dech w piersiach istotom nawet o najtwardszych sercach.
O, Boże, pomyślała Luna, to chyba niebo.
Stała z nietaktownie otwartymi ustami i nawet nie przemknęło jej przez myśl zamknięcie jej.
Natychmiast została pociągnięta przez Sharon w stronę portalu budynku. Również ogromny, o kolorze ciemnego brązu, przedstawiał te same roślinne ornamenty, które widniały pod kopułą.
Luna bez słowa obserwowała, jak Sharon jak gdyby nic się nie wydarzyło, otworzyła drzwi jednym pchnięciem. Jak gdyby ten cały widok rozciągający się Lunie przed oczami był zwyczajny. Jak gdyby nie było powodu do zmartwień.
Przeszły marmurową posadzką do szerokich schodów, które zakręcały się w swojej połowie. Luna stąpała po nich ostrożnie i delikatnie, jakby były one prastarym zabytkiem, którego nie wolno ani w najmniejszym stopniu naruszyć. Natychmiast poczuła się intruzem.
Doszły do mosiężnych drzwi z wyrytymi w nich skrzydłami anielskimi. Były to pierwsze na ich drodze, których Sharon nie otworzyła bez pukania.
Zapukała i odsunęła się nieco od drzwi, uprzejmie czekając na właściciela pomieszczenia. Kiedy po zaledwie kilku sekundach wrota się otwarły, oczom Luny ukazał się siwy mężczyzna na oko w wieku Sharon. Miał on szerokie barki i długie nogi. Dobrze zbudowany mężczyzna sięgał prawie że do sufitu.
Jego widok ponownie sprawił, że Luna poczuła się niepożądana.
- Mam Oktawę - powiedziała pani Benson przez zaciśnięte zęby, jakby chciała powstrzymać swój gorący, porywisty gniew przed wybuchem.
Człowiek ten zdawał się mieć pojęcie o tym wszystkim, w każdym razie większe, niż Luna.
- Czyli jednak nie panienka Ambar - westchnął.
Lunie nie wychodziły próby domyślenia się, o czym ten człowiek może mówić.
- Ostatni Nimrod z przepowiedni - szepnął ledwo słyszalnym tonem.
Kolejna poduszka wylądowała pod ścianą. Wykonana z turkusowego, miękkiego materiału poszewka się porwała, ciskając o ścianę.
Nie taki był zamiar. Ambar po prostu potrzebowała dać upust swoim emocjom tańczącym niczym żarliwe płomienie ognia. Nie mogła wytrzymać dłużej dusząc się pod przykrywą ze wszystkich skrywanych uczuć.
- Przepraszam - szepnęła do siebie samej, siadając na łóżku.Przepraszała za to, że się zniszczyła. Że była tym, kim była.
Ale Ambar Smith nigdy nie wybaczała.
Stanęła na nogi i zaczęła zbierać rozrzucone po kątach poduszki. Podniosła oprawione w szklaną ramę malutkie zdjęcie przedstawiające ją i jej rodziców.
Mimo, że po upadku na szkle pojawiły się rysy zbicia, przesunęła palcem po fotografii. Powoli, delikatnie, żeby już więcej jej nie uszkodzić.
- Przepraszam, że się zbiło - wyszeptała, tym razem w intencji przekazania tej wiadomości swoim rodzicom.
W jej oku zakręciła się słonawa łza. Po dwóch sekundach obcowania z błękitną tęczówką kropla przeniosła się na gładki lecz lekko zaróżowiony policzek, aby następnie spłynąć po jej skórze. Łezka oderwała się od swej stworzycielki i uderzyła bezdźwięcznie o szkło.
Mimo tej kropli, Ambar wciąż wodziła palcem wskazującym po powierzchni stłuczonego szkła. Zachaczywszy o odstający odłamek, z nic nie znaczącego skaleczenia popłynął milimetrowy strumyczek gęstej, czerwonej krwi.
I krew wymieszała się ze łzami.
Przyjmijcie mą ofiarę z bólu i rozpaczy.
Tak jak Jezus krwawił i płakał na krzyżu.
Od autorki: Tak prezentuje się rozdział pierwszy. Miał być dwa razy dłuższy, ale coś nie wyszło. Mówi się trudno. Chciałam podziękować NiniePeridzie, Marlene, Aoife, Darii Balsano oraz Pattie za kochane komentarze pod prologiem ♥ Mam nadzieję, że komuś spodoba się ten rozdział... Jeśli ktoś zamierza hejtować mnie czy coś w tym stylu, odsyłam do pierwszego posta na blogu :)
Wróce ;D
OdpowiedzUsuńA więc wracam.. po czasie
Usuńcóż pisałam ci na asku co nie ?
przypomina mi pierwsza scena lutteo tą z darów anioła czy z serialu na podstawie tej książki lecz potem.. zbijasz mnie z tropu bo tam byli nefelim- nocni łowcy no i simon ! tak tam też był simon.
Nie czytam za wiele takich książek.. tez były tam anioły i demony...
najlepsza seria ever ale twoje dzieło jest niespotykane wsrród fan-fiction o SL
co czyni twój blog wyjątkowy
uwielbiiam jak szaron ma tajemnice hehhh
O kurcze, kompletnie nie spodziewałam się czegoś takiego! Masz bardzo oryginalny pomysł na tą opowieść i nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Rozdział długi, treściwy, nie mam się do czego przyczepić. Tak powinno być! Od początku przeczuwałam, że to nie Ambar zostanie wybrana do tej roli (tak to ujmę). Trochę mi jej szkoda. Rozumiem, że musiało to mieć na nią znaczący wpływ, ale oby nie mściła się z tego powodu na Lunie. Czekam niecierpliwie na następny rozdział. Buziaki ♥
OdpowiedzUsuńNie no miazga. Nie jestem w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Ogromny, ogromny talent, który podziwiam. Nie mogę się naczytać. Historia oryginalna. Baaardzo <3 Czuję, że zapowiada się ciekawe opowiadanie! oh, nawet nie wiesz jak wiele epitetów chciałabym tu teraz napisać ale nie jestem w stanie. Zaniemówiłam. Jestem pod tak ogromnym wrażeniem tego rozdziału, że straciłam głos, pogubiłam myśli, których nie jestem teraz w stanie zebrać. To jest coś CUDOWNEGO! ♥
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!<3 Pozdrawiam, Marlene <3
To mnie zszokowało, az nie wiem sama co powinnam napisać. MEGA MEGA rozdział, gen anielski walka ze złem, tego tu jeszcze nie było! Nazwisko na B to mam nadzieje ze chodzi o Balsano i juz wyobrażam sobie lune i matteo jako pare do walki z demonami. Piszesz jak prawdziwa pisarka, nic dodać nic ująć, świetny rozdział i świetny początek historii, juz nie moge doczekać sie następnego 💝
OdpowiedzUsuńTo było zajebiste.
OdpowiedzUsuńSorry że się tak wyrażam ale nie wiem jak mam to inaczej ująć.
Nie mogę się doczekać co jeszcze wymyślisz.
Buziaczki :**
Mój Boże! Czytałam tę trylogię i nawet jeśli faktycznie wydarzenia są podobne, to wplotłaś postacie w taki sposób, że to nie razi. Niesamowite. Pozdrawiam i powodzenia!
OdpowiedzUsuńWow. Po prostu wow.
OdpowiedzUsuńFelicity For NOW
Zakochałam się♡♡♡♡♡♡ Czyżby DA?
OdpowiedzUsuń